Moja historia zakończyła się smutno, ale dziś wiem, że głównie dlatego, że nie wiedziałem o istnieniu kliniki. Przez całe życie Borysa chodziłem z nim do weta na osiedlu. Kiedy zachorował, też. I tak przez ponad trzy miesiące, niemal co tydzień, bo sytuacja była coraz gorsza. W końcu na grupie na FB poradzili mi onkologa z kliniki weterynaryjnej na Świętokrzyskiej. Doktor Anna Kurczewska już na pierwszej wizycie zdiagnozowała guza, ale niestety stan był już zbyt zaawansowany. Za późno poszedłem do specjalisty. Psina nie musiałaby umierać. Tyle dobrego, że ostatnie jej miesiące już nie cierpiała. Tęsknimy…